Maluch - stało się to co musiało się stać
Z czasem ostatnio znowu mam krucho, a jak był już czas to oczywiście dostałem zapalenia zatok i przez 3 dni odpadała mi możlwiość wykonywania jakiejkolwiek pracy która kolidowałaby z wycieraniem nosa co 12 sekund. Sobote się już zaparłem i postanowiłem że nie wyjde z blaszaka póki nie odpale. Założyłem nową cewkę - po pierwszych próbach z pominięciem aparatu zapłonowego, świeca iskrzyła jak należy. Pełen radości zabrałem się więc do ustawiania zapłonu metodą żarówkową i tutaj mój optymizm przygasł tak jak powinna przygasać żarówka w trakcie obracania aparatem zapłonowym. Ale nie przygasała, a to dlatego że żeby przygasnąć, musiałaby się wcześniej zaświecić. Nie będę Was zanudzał technicznymi szczegółami, powiem w uproszczeniu że prąd powinienien przechodzić przez aparat zapłonowy ale tego nie robił. Rozebrałem dziada i zacząłem sprawdzać. Platynki się stykały, jednak mimo tego że na jednej było napięcie, to na drugiej, dotykającej jej już nie. Wykręciłem je, przyjrzałem się - no takie w średnim stanie bym powiedział. Już kij z tym że po drodze wyszło że pompa paliwa jednak nie pompuje paliwa, obszedłem to najprościej jak się dało wlewając do komory pływakowej gaźnika beznyne prosto z butelki. Ale bez iskry nie odpale. Gdybym pomyślał o tym wcześniej i zamówił nowe platynki.... Tylko że wiecie co? Nauczony doświadczeniem, odżałowałem te pare złotych i kupiłem. Szybka wymiana, sprawdzenie i banan na twarzy - jest prąd :) poskręcałem do kupy wszystko jak należy (oprócz kolanka wydechu ale to inna historia), przekręciłem kluczyk i za pomocą łomu uruchomiłem rozrusznik... Byłem nastawiony na długie kręcenie, tymczasem juz po pierwszym obrocie...